Odtworzenie i analiza preparatów leczniczych zidentyfikowanych na podstawie egodokumentów epoki staropolskiej (XVI - XVIII wiek)

Nasze badania

Czy staropolskie leki działały? Czy mogły być uważane za skuteczne?

Farmakopee miejskie w siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej: Kraków

Destylacja? Destylujmy! Tylko w czym?...

Ile w XVII wieku kosztowały opakowania na leki recepturowe?







Czy staropolskie leki działały? Czy mogły być uważane za skuteczne?

Lecznictwo w epoce staropolskiej w sposób znaczący różniło się od metod stosowanych dzisiaj, nie tylko ze względu na ogólnie mniejszą skuteczność, ale przede wszystkim z powodu diametralnie innego postrzegania organizmu człowieka oraz rozumienia naukowych podstaw jego zdrowia. Jeśli po zastosowaniu leków dawała się zauważyć poprawa stanu zdrowia chorego przypisywano ją wykorzystanym terapeutykom, postrzegając jednak ich efektywność zgodnie z ówczesnym stanem wiedzy oraz obowiązującą teorią medyczną. W epoce nowożytnej medycyna uniwersytecka postrzegała etiologię choroby, patogenezę procesów chorobowych oraz działanie środków terapeutycznych w przeważającej większości przez pryzmat teorii humoralnej. Doktryna ta, choć bardzo niekoherentna i pełna wewnętrznych sprzeczności, stanowiła główną wykładnię w zakresie rozumienia zagadnień zdrowia i choroby. Opierała się ona na założeniach sformułowanych jeszcze w epoce antyku, ale na przestrzeni stuleci była na bieżąco uzupełniana i adaptowana wraz ze zmieniającym się stanem wiedzy o człowieku i otaczającym go świecie. Pomimo licznych modyfikacji i ewolucji sposobów leczenia, podstawowe przesłanki określające istotę zdrowia człowieka i przyczynę chorób pozostawały do końca XVIII wieku praktycznie nienaruszone. Opierały się one na założeniu istnienia w organizmie czterech substancji (humorów) nawiązujących do czterech żywiołów: wody, ognia, powietrza i ziemi. Odpowiednikami żywiołów w organizmie były: flegma – zimna i wilgotna, wytwarzana przez mózg, żółć − ciepła i sucha, produkowana w wątrobie, krew – ciepła i wilgotna, powstająca w sercu oraz czarna żółć – zimna i sucha, której skupiskiem była śledziona. Oprócz zaburzenia działania humorów za przyczynę chorób uważano także trujące jady, które występować mogły naturalnie w przyrodzie lub też powstawały w w trakcie procesów gnicia i zepsucia (np. w stojących zbiornikach wodnych, nieprzewietrzanych miejscach i stertach odpadków). Te toksyczne substancje mogły doprowadzać do dysfunkcji części lub całego organizmu na podobnej zasadzie jak podanie trucizny. Ich rozprzestrzenianie się wraz z wodą lub powietrzem było postrzegane jako jedna z głównych przyczyn powstawania epidemii.

Działanie terapeutyczne stosowanych preparatów tłumaczone było na podstawie humoralnej, zgodnie z nią oceniano też potencjalne właściwości lecznicze określonych medykamentów i ich składników. Jeśli podany lek zaowocował poprawą stanu zdrowia chorego uważano, że działo się tak dzięki jego aktywności w rozumieniu zgodnym z ówczesnym stanem wiedzy. Analogicznie tłumaczono niepowodzenie leczenia – uznając podjęte oddziaływania na humory za niewłaściwe lub niewystarczające.

Czy zatem staropolskie leki działały? Jeśli analizować sprawę zgodnie z ówczesnym stanem nauki i ówczesnym postrzeganiem zasad zachowania zdrowia, to trzeba odpowiedzieć, że najczęściej tak. Większości z nich przypisywano bowiem działania zgodne poglądami medycyny na istotę funkcjonowania organizmu. Były zatem w większości postrzegane jako środki mające wspierać zdrowie i walczyć z chorobą. Czy jednak uzbrojeni w wiedzę i osiągnięcia współczesnej nam nauki możemy stwierdzić, że terapeutyki te były skuteczne? W bardzo wielu przypadkach niestety nie posiadały one właściwości, których dziś oczekiwalibyśmy od leków, a głównym mechanizmem ich działania był często efekt placebo. Niektóre jednak środki mogły rzeczywiście zawierać składniki wywierające pozytywny na stan zdrowia pacjentów. Aby w pełni odpowiedzieć na to pytanie niezbędne jest przeprowadzenie jeszcze szerokich badań, których częścią jest realizowany obecnie projekt.

dr Jakub Węglorz

Bibliografia:

Lawrence C. I. i in., The Western Medical Tradition 800 BC to AD 1800, Cambridge 1995.
Vigarello G., Historia zdrowia i choroby. Od średniowiecza do współczesności, tłum. M. Szymańska, Warszawa 1997.






Farmakopee miejskie w siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej: Kraków

W dawnych wiekach władze największych miast europejskich starały się z jednej strony organizować, z drugiej zaś strony kontrolować produkcję i obrót surowcami farmakognostycznymi (simplicia) oraz lekami wieloskładnikowymi (composita). Przy czym obowiązek stosowania ściśle określonych receptur we wszystkich aptekach działających w obrębie murów miejskich wprowadzono po raz pierwszy we Florencji pod koniec XV stulecia. Za przykładem tego ludnego ośrodka kupieckiego i kolebki renesansu poszły niebawem inne miasta Italii. Z kolei pierwszą farmakopeą miejską wydaną na obszarze Europy niemieckojęzycznej była, opublikowana pół wieku później, farmakopea norymberska. Przepisy wydanego w 1546 r. i opracowanego przez Valeriusa Cordusa Dispensatorium Norimbergense wprowadzano sukcesywnie w różnych częściach kontynentu, m.in. w wielkich miastach Prusach Królewskich (Toruniu, Gdańsku i Elblągu). Niezależnie, liczne magistraty najbogatszych miast Starego Świata – Augsburga, Londynu, Amsterdamu, Londynu czy Kopenhagi – decydowały się w XVII w. na zlecanie zatrudnianym przez siebie medykom opracowywania dyspensatoriów im „dedykowanych”.

Najstarszą polską opublikowaną farmakopeą miejską jest Pharmacopea Cracoviensis, za której autora uważa się powszechnie Jana Chrystiana Woynae Wojańskiego, profesora Akademii Lubelskiej i lekarza królewskiego. Po śmierci archiatra została ona zredagowana, a następnie wydana drukiem (we Frankfurcie w 1683 roku) z jego notatek przez doktora Daniela Menona Matthiae. Przy czym o Matthiae wiemy zaledwie tyle, że pochodził z działającej na Litwie rodziny o tradycjach lekarskich oraz był absolwentem Uniwersytetu Lejdejskiego, gdzie jako dwudziestoośmiolatek 30 sierpnia 1680 roku immatrykulował się na wydziale medycznym i podpisał w księdze przyjęć jako „D.M. Matthiae a Deytwit, Valoviensis”, wskazując na miejsce swojego pochodzenia, Wałowkę pod Nowogródkiem. Z pewnością interesowała go chymiatria oraz zamorskie surowce farmakognostyczne, nade wszystko cynamon. A to, co tutaj o nim podajemy, to i tak więcej niż można znaleźć w osiemnastowiecznym wprowadzeniu do chemii ogólnej pióra Christiana Ehrenfrieda Weigla.

Obok receptur leków opracowanych przez doktora Wojańskiego w swej publikacji Matthiae zawarł jednak także liczne receptury obmyślone przez członków własnej rodziny (doktorów Petrusa, Conrada, Christiana i Johanna Georga Matthiae), innych lekarzy działających w siedemnastowiecznej Koronie (m.in. Andreas Cnoeffeliusa) oraz na Zachodzie Europy (np. Lazarusa Riviera czy Rosinusa Lentiliusa). Ba! Młody człowiek nie bał się i nie wstydził upowszechnić drukiem także własnych aptekarskich arkanów. Niekiedy odwoływał się również (bezpośrednio i pośrednio) do receptur z innych drukowanych farmakopei oraz dyspensatoriów, między innymi Dispenastorium Hafneniense, NoribergenseFrancofurtense, czy Pharmacopoea Francofurtana, Londinense, AmbstelodanenseLuneburgense. Ponadto chętnie przytaczał receptury opracowywane i aprobowane przez rozmaite kolegia medyczne, przykładowo Collegium Medicum Hafniensis, a także te, które umieszczono w chymiatrycznej Pharmacopoea Schroederiana opracowanej przez Fridricha Hoffmana czy, co szczególnie interesujące, Laboratorio Ceylonico Bartholomeo Pielata. I tak, wśród receptur leków złożonych wykonywanych na bazie surowców egzotycznych, które płynęły z Azji do Europy w przepastnych ładowniach statków handlowych niderlandzkiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, znalazł się między innymi przepis na „cejlońską maść nerwową”, wśród której składników wymieniono m.in. olejek z liści cynamonowca cejlońskiego, jego korzeń i kość słoniową.

Jak wspomniano, tylko niektóre przytaczane przez Matthiae receptury opracował sam Wojański, z którym członkowie rodziny edytora musieli utrzymywać bliskie kontakty. Wśród takich receptur znalazły się przepisy na alkoholizowane pigułki przeciwgorączkowe czy pigułki senesowe, przeciwmorowe trociczki (placentula), proszek antydżumowy, wieloskładnikowy spirytus kamforowy, wino antyepileptyczne itd. Z kolei inne receptury miały charakter stricte lokalny. Jedną z nich był przepis na spirytus bobrowy, opisany w źródle jako Cracoviensis, a więc krakowski, który to medykament tamtejsi aptekarze destylowali ex aperto Vulcano, a więc na otwartym ogniu.

dr Katarzyna Pękacka-Falkowska

Bibliografia:

D.M. Matthiae, Experimentorum medico-chymicorum decades tres: in annum MDCLXXIX. LXXX. LXXXI. quae lectori communicant arcanissimas chymicorum medicaminum praeparationes […] Cui succedit pharmacopoea Cracoviensis Johan. Woynae. enth.: Pharmacopoea Cracoviensis, Francofurti: Impensis Johannis Justi Erythropyli, typis Joh. Andreae., M. DC. LXXXIII. https://gdz.sub.uni-goettingen.de/id/PPN796857806






Destylacja? Destylujmy! Tylko w czym?...

Rekonstrukcja dawnych leków z pozoru nie nastręcza nadmiernych trudności (o ile oczywiście uda się zgromadzić potrzebne składniki, ale o tym opowiemy innym razem) – dawni aptekarze nie używali przecież zaawansowanych technologicznie urządzeń w procesie wytwarzania leków. Nawet w ikonografii z epoki aptekarz jest przedstawiany zazwyczaj podczas pracy z moździerzem, a więc nie spodziewamy się niczego skomplikowanego.

Aptekarz, ok. XVIIw.
Aptekarz, ok XVII w. Źródło: https://www.nuernberger-hausbuecher.de/75-Amb-2-279-86-r/data

Najbardziej fascynujące w całym procesie rekonstruowania jest jednak to, że początkowo zadanie wydaje się banalnie proste głównie dlatego, że jeszcze nie wiemy jak wiele nie wiemy!

W opisie wykonania przykładowego preparatu czytamy: przedestylować. Udało nam się zdobyć wszystkie potrzebne składniki, a więc do dzieła! I w tym momencie pojawia się pierwsze pytanie: ale w czym?

Aparat destylacyjny Clevengera
Aparat destylacyjny Clevengera – jeden z najpopularniejszych współczesnych modeli. Źródło: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/95/AW_Lavender_steam_distillation.jpg, CC BY-SA 4.0

Współczesne aparaty destylacyjne nie przypominają ani trochę historycznych sprzętów, więc odwołujemy się do zachowanych eksponatów muzealnych i literatury fachowej. A w niej możemy znaleźć wiele ciekawych propozycji, na przykład taką:

Aparat destylacyjny
Aparat destylacyjny. Źródło: Technologische Entwicklung von Destilliergeräten vom Spätmittelalter bis zur Neuzeit, Gerhard Pfeiffer, 1986

Patrząc na przedstawione naczynie oraz biorąc pod uwagę odpowiednią scenkę rodzajową dodaną w celu objaśnienia, możemy jednak przypuścić, że powyższe urządzenie miało na celu raczej łączenie niż rozdzielanie mieszanin – w naszym wypadku nie tego rodzaju wzoru zatem poszukujemy.

Poszukiwania wśród eksponatów muzealnych pozwalają nam natomiast na wyznaczenie głównych wykorzystywanych w XVI-XVIII w. modeli naczyń destylacyjnych: alembików w typie „łabędzie szyja” oraz tzw. głowa Maura.

Alembik Alembik
Źródło: Muzeum Farmacji, Kraków Źródło: Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Maius, Kraków

Ponieważ dane literaturowe były zgodne z zachowanymi utensyliami, uznaliśmy że takie właśnie urządzenia odtworzymy i będziemy je traktować jako destylatory pierwszego wyboru. Dzięki wsparciu wielu ludzi dobrej woli udało nam się zamówić elementy odpowiadające zachowanemu materiałowi historycznemu. W końcu mogliśmy rozpocząć destylację! A oto nasz sprzęt:

Alembik Alembik
Alembik miedziany „łabędzie szyja” uszczelniany pastą żytnią. Źródło: zdjęcie własne Alembik szklany „głowa Maura” w trakcie pracy. Źródło: zdjęcie własne

Co ciekawe, „głowa Maura” okazała się rozwiązaniem zaskakująco wydajnym. Będziemy to szczegółowo oceniać w kolejnych eksperymentach.

dr Danuta Raj

Bibliografia:

Pfeiffer G., Technologische Entwicklung von Destilliergeräten vom Spätmittelalter bis zur Neuzeit, Regensburg 1986.






Ile w XVII wieku kosztowały opakowania na leki recepturowe?

Osoby interesujące się historią aptekarstwa doskonale wiedzą, że w okresie wczesnonowożytnym jednym z najważniejszych i najpiękniejszych naczyń aptecznych służących do przechowywania surowców farmakognostycznych i leków złożonych było albarello. Takie wielobarwne fajansowe naczynia przypominające swym kształtem fragmenty łodygi bambusa z widocznymi kolankami wzrostu ustawiano jedno przy drugim na półkach oficyn aptecznych, co dokumentują liczne źródła ikonograficzne. Obok albarelli umieszczano także rozmaite słoje, amfory, dzbanki, skrzyneczki itd. W jakich opakowaniach odwiedzający apteki pacjenci oraz ich bliscy i służący odbierali natomiast wykonywane przez aptekarza i jego czeladników medykamenty złożone? Na to niełatwe pytanie odpowiada – obok artefaktów odkrywanych w trakcie badań archeologicznych – gdańska taksa aptekarska z 1668 roku. We wspomnianym druku, mającym charakter oficjalnego cennika miejskiego, umieszczono bowiem paragraf zatytułowany Taxatio vasorum, a więc otaksowanie naczyń i opakowań aptecznych. Stąd wiemy, że nad Motławą w latach sześćdziesiątych XVII stulecia, w zależności od ich wielkości, drewniane skrzynki (capsula) mogły kosztować do 3 groszy. Za jednofuntowe dzbanuszki i słoiczki (fictilis) na dekokty, elektuaria oraz maści trzeba było zapłacić aptekarzowi 8 groszy; za półfuntowe – 4 grosze, natomiast za jeszcze mniejsze (a więc ćwiartki czy szesnastki) – 2. Okrągła skrzyneczka z drewna jałowca była każdorazowo wydatkiem rzędu 2 groszy. Puszka na maści, pyksis (pyxide), wykonana z kości słoniowej oznaczała wydatek 6 groszy, puszka z cienkiego metalu – 2 groszy, a srebrna na teriak – 8. W wykazie nie podano natomiast ceny puszki miedzianej na balsamy. Jednofuntowa szkatułka na proszki, rotulki, morselki czy konfekty, a więc „apteczne słodkości”, oznaczała zniknięcie z sakiewki chorego 6 groszy, półfuntowa – 3 groszy, a mniejsza – 2. Dużo droższy był z kolei specjalny pęcherz mocowany do lewatywy, który kosztował aż 8 groszy (przeprowadzenie samego zabiegu u dorosłego wiązało się zaś z wydatkiem rzędu 24 groszy, natomiast u dziecka – 20! Do tego trzeba było, rzecz jasna, doliczyć także koszty zakupu płynu do enemy oraz zapłacić kolejne 8 groszy za jego sporządzenie. Drogo, nieprawdaż?). Funtowe szkła do wódek, spirytusów, esencji itp. kosztowały 4 grosze, półfuntowe – 2 grosze, a mniejsze – jeden grosz i 6 drachm. Wreszcie niektóre leki – ku, jak można przypuszczać, uldze pacjentów – można było kupować w papierze, który był najtańszym opakowaniem dostępnym w gdańskich oficynach aptecznych. I tak, składka papieru niebieskiego kosztowała 9 drachm, a makulaturowego – 6. O wiele droższy był natomiast kolorowy, malowany papier turecki, za który trzeba było zapłacić aż 6 groszy. Taki papier wykorzystywano również do sporządzania specjalnych kadzidełek czy papierów zapachowych (Rauch-Papier).

W tym samym czasie nad Motławą funt mięsa wołowego czy wieprzowego kosztował od 2 do 3 groszy, natomiast dniówka pracownika niewykwalifikowanego wynosiła od 16 do 18 groszy. Oznacza to, że najmowany na jeden dzień w porcie przy Wyspie Spichrzów tragarz musiałby pracować co najmniej trzy dni od świtu do zmierzchu, aby zarobić na lewatywę, a tych – w trakcie zaawansowanych kuracji – aptekarze aplikowali chorym podczas jednej doby nawet kilka.

Jak zatem widać, wizyta w dawnej aptece wiązała się z wysokimi wydatkami – i dla wielu osób zakupów autoryzowanych leków mógł być nieosiągalny.

dr Katarzyna Pękacka-Falkowska

Bibliografia:

K. Pękacka-Falkowska, D. Raj, O cenach surowców farmakognostycznych (simplicia) w Gdańsku drugiej połowy XVII wieku. Rekonesans badawczy, [w:] Dawne surowce lecznicze, red. W. Ślusarczyk i G. Frischke, Lublin 2021, s. 35-57.